Szaruga za oknem nie ma w sobie nic ze słonecznej Italii, ale to właśnie w takich okolicznościach przyrody odkrywam w sobie zadziwiająco wiele cech wspólnych z mieszkańcami Półwyspu Apenińskiego. Chociażby miłość do ciepłych promieni słońca, o czym przekonuję się zwłaszcza przed polską zimą, a także włoskiej kuchni, która garściami czerpie z tego, co wychowało pod niebieskim niebem słoneczne oko. O ile o karierze piłkarza przywdziewającego trykot jednego z topowych klubów muszę – o zgrozo ze względu na wiek – zapomnieć, o tyle jeszcze przez wiele, wiele lat będę o poranku raczył się aromatycznym espresso.
Jeśli piliście kiedyś kawę w lesie, to doskonale wiecie, że jej aromat jest wyjątkowy. A jeśli nigdy Wam się to nie przydarzyło, spróbujcie a dowiecie się, o czym mówię. Kiedy siedzi się na tarasie wychodzącym na ścianę drzew, wśród których widać dęby, buki, klony i graby, nietrudno o to, aby któreś z nich postanowiło prostemu człowiekowi zrobić mały żarcik. Doskonale znam te ich psoty i zanim wezmę kolejny łyk ciemnej arabiki, uważnie przyglądam się smolistemu lustru, jakie tworzy w filiżance tak mikroskopijnej w stosunku do leśnej skali. No i jest! Nie tym razem, myślę sobie, chociaż doskonale wiem, że wolałbym dmuchać na zimne i nic tam nie znaleźć. Skoro już jakiś paproch mi tu wpadł i przerwał idealny początek dnia, to spróbuję go jakoś wygrzebać a równocześnie opowiem Wam pewną historię.
Paprochy są przeszkadzajkami o tyle skutecznymi, że występują nie tylko w postaci natrętnych, choć bliżej nieokreślonych rzeczy wpadających znienacka do kawy, herbaty czy też zupy, ale także jako ćmy… Może nie do końca, bo chyba ktoś, kiedyś zrobił literówkę, myląc „a” z „o”, i tym oto sposobem w lesie jest pełno poprochów. O wiele łatwiej przychodzi mi wierzyć w moją wersję etymologii tego słowa, czyli zwykłe ludzkie gapiostwo, niż w to, że ktoś te piękne stworzenia chciał zetrzeć w pył, aby został z nich jedynie ślad w postaci „po-prochu”. Póki co, szczęśliwie lata sobie po lesie poproch pylinkowiak i poproch cetyniak, i to za dnia!
Dopiero bliższe przyjrzenie się ich aparycji pozwoli nam dostrzec szereg cech, dzięki którym zostały zaklasyfikowane do rodu ciem. Jak zatem widać, dość wygodny, choć przechodzący już do historii, podział na ćmy latające jedynie w nocy i przeciwstawiane im, ze względu porę aktywności, motyle dzienne jest sztuczny i nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Mimo to, taka schematyczność myślenia wciąż odciska się w powszechnej świadomości, nie byłbym zatem sobą, gdybym przy okazji nie miał Wam o tym wspomnieć.
Wracając jednak do poprochów. Cetyniak nie cieszy się zbyt dobrą renomą u leśników. Jest bowiem uznawany za agresywnego szkodnika sosen. A ja myślę, że jego gąsienice po prostu lubią dobrze i zdrowo zjeść. Dużo bardziej szkodliwe jest traktowanie tego owada w tak jednostronnie negatywny sposób. To ładny, żółto-brązowy, o raczej ciemnych odcieniach, niewielki motyl o rozpiętości skrzydeł od 3 do 4 centymetrów. Stanowi ponadto bardzo ważne ogniwo w ekosystemie. Warto pamiętać o tym, że natura ma swój stan równowagi i w bioróżnorodnym lesie nie posiada on aż tak licznego potomstwa, żeby szkodzić.
Cetyniaka spotkacie praktycznie wszędzie, bo to pospolity gatunek, szeroko rozpowszechniony w naszym mieście i kraju. Pylinkowiak natomiast jest rzadziej notowany i znacznie trudniej z nim o spotkanie. Poznacie go po mniejszej rozpiętości skrzydeł, średnio do 5 milimetrów mniej niż wspomniany wcześniej cetyniak. Kolory skrzydła różnią się w zależności od płci. U samców są brązowo-żółte, u samic natomiast – brązowo-białe. Warto dodać, że kolory układają się w charakterystyczne pasma.
Tę historię muszę w tym miejscu skończyć, bo przy pomocy łyżeczki wreszcie udało mi się wygrzebać z kawy paproch, który okazał się nie ćmą – a zwykłym kawałkiem liścia. Poza tym, uświadomiłem sobie, że nie mógł to być żaden z opisanych tutaj gatunków poprochów. Wprawdzie żyją w naszym lesie, ale teraz występują tylko pod postacią poczwarek ukrytych gdzieś w gęstwinie. Pijcie zatem kawę bez obaw, że wpadnie do niej jakiś poproch. Za inne paprochy na naszym tarasie jednak nie ręczę…