Ojoj, ojojoj. Ale się porobiło, szanowny panie Żeromski! Kochany – bo dalej pozwolę sobie już mniej oficjalnie, wszak znamy się nie od dziś (to nic, że jednostronnie) – przedwiośnie w końcu zawitało do naszego lasu. Powiem Ci Stefanie, że opanował mnie entuzjazm nie mniej zajadły niż ten, którym pałają bohaterowie Twojej powieści. Temperatura nie powiem, okrągłe 10 stopni na termometrze. To może na pierwszy rzut oka cieszyć. Ale właśnie tu jest pies pogrzebany. Jedynie w pośpiechu taka radość może wystąpić, bo im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonany, że wcale nie powinna.

Co to za czasy nadeszły? Kto to widział taki klimat? Nie tak owo przedwiośnie sobie wyobrażałem, drogi Stefanie. Podczas zimowych wieczorów lubiłem uciekać myślami do tego wyczekiwanego lutowego dnia. I w tych myślach chyżo kroczyłem po lesie, brnąc przez zalegający od tygodni śnieg, by jak najspieszniej do tej mojej leszczyny dotrzeć i zobaczyć, czy już tam na gałęzi kołyszą się jej kwiaty. Cudnie wygląda wówczas taka gałąź, a wzrok skupia się i wytęża w poszukiwaniu pęczka smukłych, nieco tylko szerszych od ludzkiego włosa, różowo zabarwionych nitek. Teraz jednak zaokienna aura tego pożal się Boże przedwiośnia tylko pogarsza sprawę. Miast po białym, ciut rozmazanym tle człowiek musi wodzić wzrokiem po leszczynowej gałązce, przeskakując pomiędzy pączkami i brodząc w szaroburości. Ni to przyjemne, ni ekscytujące, a i entuzjazm gdzieś ulatuje.

Z kronikarskiego obowiązku odnotowałem tylko fakt, że już są, bo przecież sprawdziłem, ale niesmak przełamany goryczą pozostał. Co będzie dalej, myślę sobie, co po takim przedwiośniu? Człowiek może się okrutnie rozczarować i zupełnie stracić animusz do wiosny. Jaka na ten ambaras rada? Przeskoczyć od razu do lata? Zagrzebać się w ściółce w obawie o nijakość wiosny? Wbrew prawidłom leśnym zaserwować sobie wiosenny letarg i obudzić się w czerwcu? Nie pasuje mi to wszakże, przyznam szczerze, i nie w moim jest to stylu. Sedno sprawy tkwi przecież właśnie w tym, o czym już ludzie między sobą szeptają w tramwajach, targowiskach i placach miejskich. Zmiany klimatu zaczynają wyciskać swoje piętno na przyrodzie. Wdarły się szturmem, przekonane, że z obrządku pór roku mogą sobie zrobić, co im się tylko podoba. Nie mogę się z tym pogodzić i muszę coś wymyślić, aby wspomniany na początku entuzjazm przekuć w konkretne działania. Bo do roboty trzeba się brać tu i teraz, żeby to nasze przedwiośnie, mój miły Stefanie, nie zamieniło się w straconą szansę.