W czerwcowym lesie pojawił się ostatnio dość osobliwy blask. W swojej tajemniczej aurze bliższy jest powidokom koloru niebieskiego niż krzykliwą manifestacją ostrego światła. Ale zacznijmy od początku…
Dzieje się to zazwyczaj o poranku, kiedy po lesie błądzą pierwsze ospałe promienie słońca. W swojej wędrówce raz na jakiś czas natrafiają przypadkiem na motyle przesiadujące spokojnie przy kałużach. Gdy tylko zwiedziony ciekawością promień skusi się, by dotknąć – lub choćby musnąć – ciemno-brązowego skrzydła mieniaka strużnika czy też tęczowca, momentalnie rozpada się na wspomniany wcześniej blask. Swoisty cud natury, w postaci prozaicznie wytłumaczalnego zjawiska fizycznego rozszczepienia światła, mami podświadomie umysły w opisany magiczny zaułek. Otwiera się w ten sposób nieograniczona przestrzeń do wierzeń w różne, niekoniecznie prawdziwe rzeczy. Racjonalność w takim odbiorze przyćmiona jest czystym doświadczaniem wydarzenia, partycypacją – kosztem mozolnego tłumaczenia zjawiska. Oczywiście, gdy opadnie przysłowiowy kurz, na to także przychodzi odpowiednia pora i czas. Bo przecież okrzepnąć w formę definicji lub zebrać obserwację w strukturalny opis jest najłatwiej.
Nie przekonacie nas, że nie chcecie iść do czerwcowego lasu na wyprawę w poszukiwaniu kwiatu paproci, ponieważ to tylko jedna z „głupich i wyświechtanych” legend. Chcemy, abyście wierzyli i podsycali swoją dziecięcą wyobraźnię. Dajmy sobie przywitać lato z dystansem i możliwościami, jakimi dysponuje malarz, kiedy chce uchwycić pejzaż, mając przed sobą jedynie białe płótno…
