Wedle rozpowszechnionej opinii wrzesień jest kojarzony z wrzosami. Markety, sklepy, place targowe i targowiska już wkrótce, a nawet w chwili, gdy to czytacie, stroją się w najróżniejsze odcienie fioletu. Dołóżmy do tego wszystkie zachowane w pamięci filmowe obrazy wrzosowisk rozpościerających się jednolitą barwą i niezmierzonymi połaciami aż po horyzont i mamy gotową receptę na… rozczarowanie podczas leśnego spaceru.
Od razu wyjaśniam, że nie musi być ono na szczęście długotrwałe. Ten przygnębiający stan ducha można szybko przezwyciężyć i zastąpić go ze wszech miar pożądanym zachwytem, z jedną wszak różnicą – w skali mikro. Kryje się tu jednak pewna pułapka. Czy ten ogrom roślin na wrzosowiskach pozwoli nam skupić się na tym jednym, maleńkim, pojedynczym kwiatem wrzosu?
By doświadczyć takiego drobnego, wysublimowanego zachwytu zapraszamy Was do Lasu Wolskiego na polanę Juliusza Lea. Naprawdę mamy tu wrzosy! Próżno tu jednak szukać rozlanych pól fioletu. Raczej trzeba uważnie patrzeć pod nogi i wypatrywać delikatnej, fioletowej smużki, a na niej maleńkiego dzwoneczka. Wrzesień wcale nie chce oblepiać nas wrzosowym kolorem, wrzesień potrzebuje uważności i delikatności pozwalających dostrzec naturalnie rosnące wrzosy. Kiedy już je odnajdziecie, będziecie przygotowani do nadchodzącej jesieni. O jesieni jednak już innym razem…