Zastanawialiście się, co dzieje się na chwilę przed? Jak budynek ożywa w swojej masie niczym zbudzony z letargu zwierz? Czy niechętnie kręci się z boku na bok, wyczekując kolejnego szturchnięcia? A może jednak, gdy tylko trzeba, wstaje na zawołanie posłusznie bez marudzenia i za każdym razem?

Zaczyna się to prozaicznie, a nawet całkiem banalnie. Klucz, zamek, metaliczny chrzęst mechanizmu, kiedy przekręcamy go obrotem nadgarstka w prawo. Drzwi budynku z trzydziestego szóstego roku otwierają się jak wielorybia paszcza, wpuszczając haust leśnego powietrza wraz ze stojącym tuż przed nimi człowiekiem. Po kablach przykrytych białymi tynkami z niebotyczną szybkością biegną ładunki uwalniane przez naciśnięcie palcem białych klawiszy, opadających niczym równoważnia mroku i światła lub jak kołysząca się huśtawka na placu zabaw. Wspomniane strużki elektryczności docierają do lamp, reflektorów i kinkietów i pod dyktando człowieka napełniają światłem – posłusznie i szczelnie – każde pomieszczenie. Ten rozdział jest bezdusznie bezszelestny, bo zawieszone wysoko pod sufitem małe słońca i ich mikroskopijne serca w postaci zasilaczy tranzystorowych wcale nie buczą. Faktu ich istnienia trzeba się domyślić. A jeśli nawet wydawałyby jakiekolwiek dźwięki, najpewniej zgubiłyby się one z racji zbyt dużej odległości od uszu.

Zresztą, już po chwili spokój kruszy się pod naporem powietrza tłoczonego przez kanały otulone czule srebrną folią. Sztuczne wiatry napełniają pokoje, magazyny, korytarze i docierają do najdalszych zakątków pracowni warsztatowych i sale ekspozycyjnych. Ruchy powietrza głaszczą czule chłodne, szklane powierzchnie okien i luster, nie wzbudzając w swojej delikatności nawet drobinek kurzu. Po chwili główny serwer uruchamia szybki ciąg zdarzeń zapisanych maczkiem algorytmów w krzemowej pamięci. Nie do odgadnięcia jest ilość porcjowanych bitami informacji wymienianych przez mikroprocesorowe mózgi poszczególnych ekspozytorów multimedialnych z jednostką nadrzędną. Obserwowalne dla ludzkiego oka są natomiast ich skutki. Przez przestrzeń głównej ekspozycji przechodzą nieregularne piski, pomruki i szumy. Jakby wschód słońca dotykiem swoich promieni budził kolejne gatunki ptaków. Odzywają się one kolejno na wezwanie, niczym uczniowie z odczytywanej listy obecności.

Zaraz po tym zaczynają migotać mniejsze i większe ekrany. Poruszające się na nich barwne plamy układają się na wzór puzzli w zaprogramowane animacje, by później rozpaść się i ułożyć znowu w bezdusznej pętli mogącej trwać wiecznie. Otwarte oczy elektroluminescencyjnych diod w lampach projektorów wpatrują się w sufit i wywołują iluzję ruchu całej powierzchni. Nie mrugają jednak jak te ludzkie, zatem miraż wydaje się całkiem prawdziwy. Teraz wystarczy wziąć w dłonie cienki prostokąt o wymiarach mniej więcej kartki papieru. Dotknąć go raz w lewym górnym i później jeszcze – raz w dolnym.

W tym momencie zaczyna się opowieść… Przyjdź do nas i zostań jej częścią. Teraz już wiesz, co dzieje się na chwilę przed tym, kiedy budzimy las zamknięty w budynku. Na odkrycie wciąż czeka to, co wydarza się tuż po…